Ksiądz Jozef Tiso to jedna z najważniejszych postaci w historii narodu słowackiego i – może – najbardziej symboliczna dla dziejów tego narodu w XX wieku. Uosabiał niegdyś tęsknotę Słowaków za własnym państwem i lepszym życiem, a po latach pozostał w potocznej świadomości jako ten, który wplątał Słowację w orszak Hitlera i wydał żydowskich współobywateli w ręce nazistów.
Należał do formacji mentalnej, która była dość popularna na początku XX wieku i w latach dwudziestych – do katolicyzmu politycznego. Po latach wykorzystano to w budowaniu jego czarnej (czasem nawet karykaturalnej) legendy. Chciał autonomii dla Słowaków w ramach Czechosłowacji i równoprawnego statusu z Czechami, a został – wydaje się, że niesprawiedliwie – symbolem rozbicia tego kraju.
Andrzej Krawczyk: Słowacy mają kompleks Jozefa Tisy [wywiad]
Przyszło mu żyć i działać w dramatycznych czasach. Postawił na współpracę z III Rzeszą. Można zrozumieć i racjonalizować jego wybory i decyzje, ale podstawowy werdykt jego politycznej aktywności jest bezdyskusyjny: III Rzesza i nazizm były złem, a on przeszedł do historii jako współpracownik nazistowskich Niemiec. W wielkim historycznym rachunku „zasług i krzywd” zapisał się po stronie Zła. Niezależnie od jego przekonań, politycznych planów, aspiracji i patriotycznych pobudek. Byłoby wielkim uproszczeniem (a także ułatwieniem), gdyby historyczne postacie były wyraźnie jednoznaczne – w stu procentach dobre albo złe. Tak na świecie nigdy nie bywa. Na tym polega dramatyzm historii. Trzeba umieć zdobyć się na ocenę sumaryczną, uogólnioną; jednocześnie trzeba też intelektualnie zdobyć się na odnotowanie faktów, zjawisk i cech przeczących ocenie ogólnej, a przecież jej nie unieważniającej – w przypadku Jozefa Tisy chodzi o pozytywne oceny niektórych konkretnych jego posunięć przy negatywnej ocenie całej działalności. Na tym polega dojrzałość społeczna i osób, i narodów.
Powyższe uwagi, brzmiące z pozoru abstrakcyjnie i wydumanie, stają się jasne i wyraziste, gdy myślimy o takich postaciach, jak Jozef Tiso: ksiądz i prezydent, sojusznik Hitlera, agresor na Polskę we wrześniu 1939 roku, człowiek firmujący deportacje tysięcy żydowskich obywateli państwa, którego był prezydentem, ale też polityk, który zapewnił swojemu narodowi w miarę spokojne i bezpieczne przeżycie lat II wojny światowej, a nawet wzrost dobrobytu w tamtych czasach zamętu i zniszczenia (krążyło powiedzenie „Tiso dał słowackiemu chłopu rower i zegarek”, a mieszkańcy, sąsiadującego z Bratysławą, wygłodniałego Wiednia zazdrościli Słowakom, że mogą się do syta najeść – i to bez kartek). Liczba ofiar II wojny światowej na Słowacji, jeżeli nie uwzględnimy ludności żydowskiej, jest zadziwiająco mała, a z możliwych okropności wojny mieszkańcy Bratysławy przeżyli tylko jeden (dosłownie: jeden) nalot amerykański 14 czerwca 1944 roku (Amerykanie musieli zniszczyć rafinerię ropy dostarczającą Wehrmachtowi paliwo do samochodów i czołgów na całych Bałkanach; nalot wykonano maksymalnie precyzyjnie, aby ograniczyć straty wśród ludności cywilnej). Kontyngent słowackich żołnierzy wysyłanych głównie na zaplecze frontu wschodniego w latach 1941−1945 był nieduży, a więc i bezpośrednie straty wojenne nie były bardzo dotkliwe (choć być może jest to subiektywna uwaga polskiego autora patrzącego przez pryzmat ogromnych strat polskich).
Czytelnik książki musi mieć świadomość, że historiografia najnowszych czasów Słowacji nie jest szczególnie obfita. Wiele wydarzeń nie zostawiło po sobie pisemnego śladu albo ich dokumentacja nie została jeszcze ujawniona czy odnaleziona, albo po prostu nie jest przebadana. W dużej mierze opiera się ona na trzech typach źródeł, takich jak: oficjalne wypowiedzi i artykuły prasowe, wspomnienia i relacje oraz zeznania w procesach sądowych. Wszystkie te źródła obarczone są zasadniczymi wadami deformowania rzeczywistości. Zwłaszcza że powstawały pod olbrzymią presją polityczną i nie były zapisywane jako odzwierciedlenie rzeczywistości, ale miały za zadanie
kreować nową rzeczywistość. Stosunkowo słabo znana jest dokumentacja urzędowa instytucji państwowych. W niewielkim też stopniu zbadana została historia społeczna Słowacji okresu II wojny światowej.
Tytułem przykładu spójrzmy na kilka problemów metodologicznych (choć nie tylko) ważnych dla najnowszej historii Słowacji:
1. Nie trzeba wyjaśniać, jak ważna dla interpretacji wydarzeń na Słowacji pod koniec wojny jest odpowiedź na pytanie, czy prezydent Tiso wiedział i milcząco akceptował przygotowania do Słowackiego Powstania Narodowego, czy też czynione one były poza nim i wbrew niemu. Wydawało się, że odpowiedź dała cenna dokumentacja źródłowa: w archiwaliach Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy znaleziono protokół przesłuchania kapitana Jána Stanka w Berlinie w styczniu−lutym 1945 roku. Kapitan Stanek to ważna postać w dziejach Słowackiego Powstania Narodowego. Przez wiele lat budowano legendę „żelaznego kapitana” i „słowackiego Stalingradu” – ataku powstańców na górską wieś Telgárt w środkowej Słowacji, w której miał stacjonować cały pułk SS. Bój był jednym z nielicznych przykładów zwycięskiej walki w trakcie powstania. Po wojnie Stanek tworzył słowacką organizację harcerską „Junak”, a w 1950 roku trafił do więzienia jako „reakcjonista” i były przedwojenny oficer. W ostatnich latach opisywana legenda upadła: historycy dowodzą, że nigdy nie istniał 201. Pułk SS, który miał być rozbity przez oddział Stanka, w Telgárcie walczyła po stronie niemieckiej zaledwie jedna kompania Wehrmachtu, która rzeczywiście musiała się wycofać, ale już następnego dnia odbiła wioskę. Stanek był oficerem kontrwywiadu (notabene w 1942 roku oficerem łącznikowym przy jednej z dywizji 6. Armii generała Friedricha Paulusa, zmierzającej do Stalingradu), w pierwszej połowie 1944 roku szefem oddziału rozpoznania w Naczelnym Dowództwie Armii Słowackiej (Ministerstwie Obrony Narodowej) w Bratysławie. Został złapany przez Niemców po powstaniu, 26 grudnia 1944 roku w górskiej kryjówce, gdzie ukrywał się ranny razem z członkami amerykańskiej i brytyjskiej misji wojskowej. Niemcy zdawali sobie sprawę z tego, kogo złapali, i poddali go wielotygodniowemu przesłuchaniu.
W śledztwie zeznał, że na początku lata 1944 roku towarzyszył ministrowi obrony, generałowi Ferdinandowi Čatlošowi, gdy ten informował prezydenta Tisę o przygotowaniach do powstania. Po wojnie fakt akceptacji przez Tisę przygotowań do powstania nie pasował do oficjalnej interpretacji o bohaterskim ludowym powstaniu, kierowanym przez komunistów. Paradoksalnie, bardzo odpowiadał władzom panującym w okresie najgorszego stalinizmu na początku lat pięćdziesiątych, kiedy miał być dowodem dodatkowo obciążającym Słowackie Powstanie Narodowe jako „spisek burżuazyjnych nacjonalistów”. Zeznania Stanka z Berlina często wtedy cytowano. Ján Stanek złożył po wojnie oświadczenie, że całą historię rozmowy Čatloša z Tisą wymyślił na użytek przesłuchujących go Niemców, kalkulując, że zostawią go przy życiu jako świadka nielojalności i zdrady prezydenta Słowacji. Generał Čatloš natomiast podczas swojego procesu zeznał, że mówił nieprawdę współpracownikom, iż przygotowuje plany powstania z wiedzą i akceptacją prezydenta, jedynie po to, aby zdobyć ich poparcie i osłabić podejrzliwość. Dodawał, iż Jozef Tiso był tak fanatycznym sojusznikiem Niemiec, że generałowi nawet nie przyszło do głowy informowanie
go o swojej działalności, formalnie konspiracyjnej (sam koncept, że minister obrony narodowej może konspirować przeciwko polityce obronnej swego kraju i rządu, czyli własnej, jest rzeczywiście nieco surrealistyczny). Historycy, słusznie, zwracają uwagę, że taka wypowiedź była potrzebna propagandzie państwa czechosłowackiego po wojnie i mogła zostać w więzieniu zasugerowana Čatlošowi albo wręcz na nim wymuszona.
Przy dzisiejszym stanie wiedzy i braku dalszego potwierdzenia którejkolwiek z powyższych „narracji” historyk dzisiaj, w 2014 roku, nie ma podstaw do przyjęcia którejś z nich za prawdziwą. Jeżeli stwierdza w swoim opisie, że Tiso wiedział o przygotowaniach do powstania bądź – wprost przeciwnie – że było ono organizowane przeciwko niemu, to są to w gruncie rzeczy jedynie akty wiary historyka.
2. Jednym z zasadniczych pytań dotyczących historii Słowacji w XX wieku jest kwestia, czy Słowacji narzucono w 1942 roku deportacje żydowskich obywateli, czy też Słowacja sama zwróciła się do III Rzeszy z prośbą o wsparcie deportacji i przyjęcie Żydów wywożonych ze Słowacji. W gruncie rzeczy mamy podobną sytuację jak z problemem ewentualnego meldunku składanego przez generała Čatloša prezydentowi Tisie o przygotowaniach do powstania. Słowacka historiografia i opinia publiczna oczywiście wolałyby, aby można było wykazać, że Słowacja – choć nieokupowana i formalnie niezależna − została zmuszona do deportacji Żydów. Do zaakceptowania byłaby więc co najwyżej notatka niemieckiego ambasadora w Bratysławie Hannsa Ludina, w której pisze on z pewnym zdziwieniem, że „nasze żądania [mowa o deportacjach – przyp. A.K.] zostały przyjęte bez oporów i zastrzeżeń”. Istnieje jednak przemówienie Alexandra Macha z marca 1942 roku do członków rządu, w którym stwierdza on z satysfakcją, a nawet pyszałkowato, że właśnie rozpoczęły się deportacje Żydów ze Słowacji oraz że jest to wyłącznie słowacki sukces i „osiągnięcie”. Mach mówi nawet więcej: „Niemcy nie musieli nam nic podpowiadać”. Jak interpretować przemówienie Macha? Czy była to licentia poetica polityka z wiecowymi nawykami, który chciał zademonstrować swoją skuteczność i pozycję? Czy można traktować to jako przyznanie się do winy udziału w ludobójstwie? Czy można na podstawie jednego zdania, być może wypowiedzianego w retorycznym zapale, formułować oskarżenie pod adresem całego państwa?
3. I wreszcie trzeci przykład: hrabia János Esterházy, największy właściciel ziemski na Słowacji, przywódca Węgrów w Czechosłowacji. Po upadku monarchii austro-węgierskiej w 1919 roku zdecydował się zostać w miejscu urodzenia i przyjąć czechosłowackie obywatelstwo. Przez wiele lat był posłem do parlamentu Czechosłowacji, wybierany głosami mniejszości węgierskiej; w 1936 roku został przewodniczącym Zjednoczonej Partii Węgierskiej. To człowiek, któremu prezydent Beneš proponował stanowisko ministra rządu Czechosłowacji. W 1938 roku, przed konferencją monachijską, przekazał brytyjskiemu lordowi Runcimanowi memorandum w sprawie prawa Węgrów do życia we własnym państwie, czyli żądanie zmiany granic Czechosłowacji. Po powstaniu Państwa Słowackiego pozostał w nim dla obrony praw Węgrów. Był reprezentantem Węgrów w parlamencie słowackim (jedynym). Udokumentowane są przypadki, że pomagał Żydom w wyjeździe ze Słowacji, czym ratował im życie.
Po przejściu frontu został aresztowany przez władze radzieckie. W Moskwie skazany na 10 lat więzienia; w 1949 roku przekazany do Czechosłowacji, gdzie w nowym zaocznym procesie za „zdradę Czechosłowacji” dostał karę śmierci, zamienioną na dożywocie. Zmarł w więzieniu.
Węgry oficjalnie starają się o jego rehabilitację i uznanie go za jednego z patronów zjednoczonej Europy. W 2001 roku parlament Węgier uczcił pamięć Jánosa Esterházego specjalną sesją. Słowacja odmówiła w 1994 roku jego rehabilitacji, uznając za udowodnione, że choć był obywatelem Czechosłowacji, to działał na rzecz jej rozbicia i w porozumieniu z państwem obcym (w tym wypadku z Węgrami). Instytut Yad Vashem pisemnie uznał jego zasługi w obronie prześladowanych Żydów, ale odmówił udzielenia mu tytułu „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. W roku 2011 postać Esterházego stała się przedmiotem międzynarodowych kontrowersji, po tym jak 3 listopada 2011 roku otrzymał pośmiertnie Nagrodę im. Jana Karskiego amerykańskiej Anti-Defamation League (ADL), a jeden z obywateli słowackichnarodowości węgierskiej na swojej prywatnej działce w Koszycach postawił jego popiersie. Prezydent Węgier nazwał go w jednym z przemówień „prawdziwym demokratą i humanistą”. W odpowiedzi prezydent Słowacji nazwał go publicznie „wyznawcą Hitlera i faszyzmu”, a Związek Gmin Żydowskich Słowacji wystosował publiczny list protestacyjny przeciwko nagrodzie do prezesa ADL Abrahama Foxmana.
15 maja 1942 roku János Esterházy jako jedyny poseł w parlamencie Słowacji nie głosował za deportacjami Żydów, co jest dzisiaj przedmiotem dumy mniejszości węgierskiej na Słowacji. Przed głosowaniem powiedział przewodniczącemu Izby: „Od najmłodszych lat byłem orientacji antyżydowskiej i taki pozostanę aż do śmierci. Ale to nie oznacza, że dołożę swój głos do ustawodawstwa, które depcze wszystkie ludzkie i Boże prawa… Węgrzy są na Słowacji mniejszością narodową, dlatego też jest całkowicie niemożliwe, aby przyjęli i uznali propozycję ustawy, która daje większości prawo wysiedlenia mniejszości”. Jak powinniśmy rozumieć i interpretować złożone z własnej woli i świadomie na forum parlamentu takie oświadczenie, że jest się antysemitą? Czy Esterházy użył po prostu obowiązującej aktualnie retoryki i ważne jest tylko to, że był jedynym, który sprzeciwił się deportacjom? Czy też można uznać, że była to deklaracja antysemityzmu?
Podobnych problemów mamy przy opisywaniu historii Słowacji więcej. To efekt trudnej historii tego kraju i narodu. Ale uczy to historyka pokory.
[Andrzej Krawczyk]
Fragment książki Andrzeja Krawczyka „Słowacja księdza prezydenta (Jozef Tiso 1887-1947)”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak, publikujemy za zgodą wydawcy.