„To nie pamiętniki, jeszcze do nich nie dojrzałem (…), to raczej coś w rodzaju pogłębionej refleksji nad minionymi 23 latami” – pisze o swoje książce były czeski prezydent Václav Klaus. Jego esej „My, Europa i świat” – po czesku ukazała się w 2013 roku – swoją polską premierą będzie miał w listopadzie 2014. Książka Klausa ukaże się po polsku nakładem Wydawnictwa Afera w tłumaczeniu Julii Różewicz. My – za zgodą tłumaczki i wydawcy – już dziś przedstawiamy jego fragment Czytelnikom portalu Novinka.pl, który ma patronat medialny na tą pozycją. Publikujemy fragment podrozdziału zatytułowanego „Tragiczna śmierć Lecha Kaczyńskiego a Europa Środkowa i Wschodnia”.
W sobotę 10 kwietnia 2010 roku w godzinach przedpołudniowych dojeżdżałem akurat do praskiej katedry Świętego Wita na mszę inauguracyjną z okazji ingresu nowego praskiego arcy-biskupa Dominika Duki. Starannie przygotowywałem planowane na tę uroczystość przemówienie, bardzo szanuję bowiem Dominika Dukę – dziś już kardynała – i cieszyłem się, że tę niezwykle ważną funkcję nareszcie będzie sprawował człowiek, który ma szansę nadać Kościołowi katolickiemu w naszym kraju zupełnie nową, ludzką twarz, co nie było niestety możliwe za czasów dotychczasowego arcybiskupa praskiego.
Wierzyłem w mądrość Duki, otwartość i obiektywność polityczną, wierzyłem, że objęcie przez niego funkcji arcybiskupa zakończy trwający 20 lat okres nieskrywanego zaangażowania arcybiskupstwa na rzecz jednego tylko nurtu politycznego w naszym kraju, wierzyłem, że dojdzie do zbliżenia ideowego naszego praskiego arcybiskupa (i prymasa Czech) z odważnymi poglądami i postawami papieża Benedykta XVI. I że także u nas Kościół zacznie aktywnie i przyjaźnie uczestniczyć w tak bardzo potrzebnym dialogu społecznym. Starałem się zaznaczyć to w przemówieniu, które miało zabrzmieć podczas tej uroczystości.
Kiedy dojeżdżaliśmy do katedry, dostałem SMS, że samolot polskiego prezydenta miał jakieś problemy podczas lądowania w Smoleńsku. Przez kolejne dwie godziny siedziałem w kościele, w pierwszym rzędzie, z nadzieją, że były to tylko „problemy”, i chyba jako jedyny wciąż zerkałem na telefon komórkowy. W trakcie mszy przyszła przerażająca wiadomość potwierdzająca katastrofę.
Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności właśnie wtedy nadeszła kolej mojego przemówienia w katedrze. Nie chciałem zniszczyć uroczystej, tak długo wyczekiwanej inauguracji, nie zrezygnowałem więc z pierwotnego przemówienia, i tylko krótko wspomniałem o tragicznym wypadku polskiego prezydenta. Była to chyba z mojej strony słuszna – choć bezradna – decyzja. Nie miałem możliwości z nikim się skontaktować, naradzić.
Podobnie poczułem się w grudniu 2011 roku, kiedy pudrowano mnie w telewizji Prima przed rozpoczęciem talk-show, i kiedy – chyba jako pierwszy – otrzymałem od służb ochrony prezydenta smutną wiadomość o śmierci Václava Havla. Nie chcąc narazić się na oskarżenia ze strony rodziny czy popleczników byłego prezydenta, że chciałem przywłaszczyć sobie przywilej przekazania tej wiadomości społeczeństwu, wówczas także nic nie powiedziałem. Chyba postąpiłem słusznie, choć w efekcie wieść tę „wytrąbił” światu człowiek, który w ogóle na to nie zasługiwał – prezenter Václav Moravec.
Tragiczny wypadek lotniczy i śmierć człowieka, którego uważałem za swojego przyjaciela (a nie było takich wielu wśród polityków światowych, jeśli w ogóle), były dla mnie jak grom z jasnego nieba. Była to i jest ogromna strata dla Polski, dla Europy, dla postkomunistycznego świata Europy Środkowej i Wschodniej, dla Republiki Czeskiej, dla mnie i mojej żony.
Dla wszystkich, którzy znaliśmy i lubiliśmy Lecha Kaczyńskiego, jego żonę i współpracowników (którzy także zginęli). Na pokładzie samolotu znajdowało się też wiele osób, które nie tylko ja i żona, lecz także szereg moich współpracowników na Zamku Praskim, mieliśmy okazję poznać osobiście w ciągu kilku lat bliskiej współpracy.
Bardzo denerwują mnie nieustannie powracające, niegodne teorie spiskowe na temat przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Nie potrafię sobie wyobrazić, że strona rosyjska mogłaby mieć jakikolwiek interes w tym, co się wydarzyło. A tym bardziej że wszystko zostało przez kogoś zorganizowane. To chyba prawda, że mogło zawinić ryzykowne lądowanie w złych warunkach atmosferycznych, jestem też w stanie wyobrazić sobie, że pilot mógł być nakłaniany do lądowania, ale nic poza tym. Nie szedłbym także na argumentacyjną łatwiznę, zrzucając winę na stan techniczny rosyjskiego samolotu Tupolew.
Uważam, że wszystkie „teorie”, bardziej niż prawdziwy ból po stracie tego niezwykłego człowieka (i jego najbliższych), odzwierciedlają – w dużej mierze słuszną – złość związaną z trwającym w Europie Środkowej i Wschodniej przez niemal pół wieku komunizmem. Ludzie, którzy żyli w krajach-satelitach komunistycznego i imperialistycznego Związku Radzieckiego, ludzie, na których życiu w sposób istotny odbił się komunizm (a niewątpliwie przyszedł on ze Wschodu), nie potrafią pogodzić się z faktem, że Rosja znów względnie nie najgorzej funkcjonuje, że znów sprawia wrażenie pewnej siebie.
Lech Kaczyński był Polakiem w każdym calu, żył Polską i jej historią. Był człowiekiem mało praktycznym, nie uprawiał sportów, ale był wrażliwy, konsekwentny i bardzo dociekliwy. Zwykle mówił cicho, z głowy, nie z kartki i nie zdawałem sobie sprawy, że potrafi być też porywającym tłumy mówcą.
O tym, że potrafi, przekonałem się dopiero w czerwcu 2006 roku w Poznaniu, dokąd zaprosił mnie na wspólne przemówienie dla dziesiątek tysięcy ludzi zgromadzonych na Rynku z okazji 50. rocznicy pierwszego poważniejszego polskiego protestu antykomunistycznego z roku 1956, który został krwawo stłumiony przez wojsko i policję (powstanie to pozostaje w naszym kraju trochę w cieniu brutalnego powstania węgierskiego w Budapeszcie, do którego doszło mniej więcej w tym samym czasie).
Lech Kaczyński patrzył na wydarzenia w Europie i na świecie polskimi oczami. Taki sposób patrzenia ukształtował także jego pogląd na Europę i dzisiejsze metody jej wymuszonego zjednoczenia. Miał nieco trudniejszą niż ja sytuację, Polska jest bowiem dużo bardziej prointegracyjna niż Republika Czeska. Polska chciała dostać coś od UE (podobnie jak 20 lat wcześniej Hiszpania i Portugalia). My raczej nie chcieliśmy nic dostawać, wiedzieliśmy bowiem, że nie dostalibyśmy tego za darmo, tylko za cenę zbyt wysoką.
W sposobie myślenia Lecha Kaczyńskiego zawsze kluczowy był stosunek do Rosji, czy raczej do kwestii, jak sprawić, by nie powtórzyła się historia tak bardzo niekorzystnych wpływów Rosji na Polskę. Również dlatego tak mocno zaangażował się w pomarańczową rewolucję na Ukrainie, również dlatego wspierał bardzo kontrowersyjną postawę gruzińskiego prezydenta Saakaszwilego. To fatalna ironia losu, że jego życie zgasło właśnie podczas podróży do Katynia, miejsca tak tragicznego dla Polaków, o którym wielokrotnie ze mną rozmawiał. Kiedy powstał niezwykle wartościowy film Wajdy o masakrze w Katyniu, długo mi o nim opowiadał i osobiście wysłał mi do Pragi jedną z pierwszych kopii, żebym mógł obejrzeć „Katyń”, jeszcze zanim trafi do kin.
Nie mogę nie wspomnieć o pogrzebie Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Odbywał się w chwili, gdy islandzki wulkan sparaliżował transport lotniczy w Europie (lub raczej, gdy wulkan stał się pretekstem do sparaliżowania transportu lotniczego). Pojechaliśmy – z żoną i kardynałem Duką – pociągiem do Ostrawy, skąd samochodem udaliśmy się do Krakowa. Nie potrafię sobie wyobrazić swojej tam nieobecności, w przeciwieństwie do wielu polityków z Europy Zachodniej, którzy wykorzystali wulkan jako poprawny politycznie powód do niezjawienia się na pogrzebie kogoś, kto nie był jednym z nich. W Europie nie potrzebowali osób takich, jak Lech Kaczyński. Był dla nich zbyt „osobny” i miał własny rozum. To w Europie źle widziane.
Podczas pogrzebu rozczarowały mnie dwa nieprzekonujące wystąpienia – marszałka sejmu (dzisiejszego prezydenta Polski) i arcybiskupa krakowskiego. Na pogrzebie widziałem też jedyny raz w swoim życiu ukraińską premier Julię Tymoszenko, nie mieliśmy jednak okazji, by porozmawiać.
Strata prezydenta Kaczyńskiego jest stratą nie tylko dla Polski, lecz także dla całej Europy Środkowej i Wschodniej, był on bowiem w tej części świata – na przestrzeni 20 lat od upadku komunizmu – jedyną znaczącą postacią, mającą szansę wpłynąć na losy Europy. Tego typu osobowościami nie byli ani słynniejszy z jego poprzedników, Lech Wałęsa (mimo wszystkich bezspornych zasług na rzecz upadku komunizmu w Polsce), ani czeski prezydent Václav Havel, który zawsze grał przede wszystkim tak, by ugrać coś dla siebie. Kaczyńskiemu chodziło o Polskę.
[Václav Klaus]