Dla Polaków granica południowa dzielnie strzeżona przez masywy Karpat i Sudetów wydaje się być mentalnie nie do przebycia. Czechów i Słowaków mamy na wyciągnięcie ręki, a i tak traktujemy ich jak wytwór lokalnej egzotyki.
Co my tak naprawdę wiemy o Czechach i Słowakach. Nie piję tutaj do czytelników novinka.pl, bo ci najpewniej wiedzą wiele, ale do szarego przeciętnego Polaka, smętnie rozważającego swoje nędzne życie w obliczu kolejnej powtórki serialu „Czterej pancerni..”. Ale, zostawmy już nawet tego przysłowiowego Jana Kowalskiego i spójrzmy na sprawę głębiej. Co o naszych południowych sąsiadach wie polski inteligent, brzydzący się co prawda Dodą, ale zmęczoną latte z papierowego kubka już nie. Dam głowę (a pewnie cenne to trofeum), że niewiele.
Czesi i Słowacy nie obchodzą Polaków całkowicie. Jeszcze kilka lat temu przypominaliśmy sobie o nich przy okazji „szabru” alkoholowego, kiedy różnej klasy pojazdami wywoziliśmy z bagażnikach litry mocnych trunków i palety nieco słabszego od nich piwa. Co prawda dziś, kiedy ceny po dwóch stronach granicy wydają się być na podobnym poziomie i wódczano-piwne peregrynacje ustały, to znów największe emocje budzi wódka – tym razem ta spaprana i grożąca śmiercią. Generalnie więc wszystko co na południe od naszej granicy to mało interesująca kolonia alkoholi, która na co dzień kiśnie w swojej nudzie. Może jedynie od czasu do czasu budzi się w świadomości młodych i nieco starszych, którzy wyprawą do Pragi zaspokoić chcą swoją żądzę podróży. Bywają też i tacy, którzy z trudem pogodzić się mogą z marnością polskich Tatr i z lubością podbijają ich słowackie granie. Czy jednak idzie za tym ciekawość co po drugiej stronie granicy siedzi?
Łańcuchy Karpat i Sudetów stworzyły wspaniałą granicę obojętności. Jak kurtyna teatru oddzieliły nasze kraje potężną płachtą i sprawiła, że to co za sceną jest dla Polaków czystą egzotyką, o której mogą co najwyżej krążyć przaśne legendy. Bo tak czasem traktujemy Czechów i Słowaków. Są w naszych oczach jak Indianie w programach Wojciecha Cejrowskiego – ciekawym okazem dzikich ludzi, którzy dla nas, pozornie cywilizacyjnie starszych i mądrzejszych, stanowią tylko rezerwuar niekończących się anegdot.
Nie chce wszystkiego zganiać na wady narodowe, które po czasach Sarmacji uczyniły z nas naród zakochany w sobie, a po okresie zaborów całkowicie zakompleksiony, choć paradoksalnie nie rezygnujący z samouwielbienia. Przyczyn jednak nadal szukałbym w przeszłości. Nie jest przecież tajemnicą, że od czasów wygnania Chrobrego z Pragi, Czesi i Słowacy interesowali nas niewiele. Na trwałe pogodziliśmy się z faktem, że kiepskie to tereny do możliwej ekspansji. Być może jeszcze w czasach Jagiellonów, kiedy dynastia ta próbowała na stałe osadzić swych przedstawicieli na Hradczanach i w Budzie, pojawiło się wśród światłych Polaków pytanie kim są te przedziwne ludki z południa. Potem na wieki oddzieliły nas granice, które tylko czasem próbowano pozornie przekraczać tworząc mniej lub bardziej składne idee połączenia wszystkich Słowian w jedno. Te zresztą też Polaków nie interesowały. Wyraźnie sprzeczne były wszak z naszymi ambicjami, skądinąd uzasadnionymi. O ile dla Czechów i Słowaków były szansą na odrodzenie lub zbudowanie ich świadomości, zniszczonej wichrami dziejów, o tyle dla Polaków w żaden sposób nie mogły być atrakcyjne.
I tak wzrastamy obok siebie w pełnej nieświadomości. Oni najpewniej mają nas za buców z roztkliwieniem przeżywających nasze straszne dzieje, przy litrach spoconej wódki. My zaś mamy ich za prześmiesznych stworków, którzy nie wiedzieć czemu wybuchają śmiechem, kiedy czegoś szukamy. I może tylko poczciwy Rumcajs zyskuje jakikolwiek polski szacunek. Tylko, że to bajka, ale może tylko tak chcemy widzieć naszych południowych sąsiadów?
[Sebastian Adamkiewicz]
Autor jest historykiem i publicystą portalu historycznego Histmag.org.
Piotr
21 wrzesień 2012
Przeciętny Polak, gdy mówi „Czechy”, to myśli „Skoda, piwo, marihuana”.