Petr Zelenka: Myliłem się w ocenie Polaków [wywiad]

petr zelenka

Petr Zelenka, czeski reżyser i scenarzysta, był jedną z gwiazd Literackiego Sopotu | fot. materiał prasowy

– Gdybyście lepiej poznali Czechów, mniej byście nas lubili – mówi Petr Zelenka, popularny czeski reżyser i scenarzysta.

Łukasz Grzesiczak: Rozmawiamy w dniu pana 48. urodzin. To ważna cezura w życiu artysty?

Petr Zelenka: Właściwie nie. Miałem większy kryzys w okolicy czterdziestki. Teraz jedynie czuję, że już nie mam tyle siły co kiedyś, ale kolejne urodziny nie są spektakularną zmianą w moim życiu.

Czy w tym wieku wypada jeszcze opowiadać ludziom śmieszne historie?

Nie chodzi o to, czy wypada w takim wieku robić komedie, tylko czy w ogóle wypada reżyserować. Człowiek wciąż biega, klepie po ramieniu i daje jakieś bezsensowne wskazówki. Mówię sobie, że przecież nie mogę tego robić wiecznie.

Spotykamy się na festiwalu Literacki Sopot, którego głównymi bohaterami są Czesi. Miejscowi i turyści chętnie uczestniczą w festiwalowych wydarzeniach. Zaskakuje pana moda na Czechy w Polsce?

Bardzo mnie cieszy, że ta moda trwa. Chociaż to nie jest moda, ale coś trwalszego. Wygląda na to, że to będzie trwała tendencja. Mam taką nadzieję.

Ma pan swoją teorię, skąd się bierze to nasze zainteresowanie wami?

Wszyscy Polacy mnie o to pytają. Jiří Menzel mówił, że to dlatego, że mało nas znacie. Gdybyście nas lepiej poznali, lubilibyście mniej. Odkrylibyście w nas też ciemne strony.

Na przykład?

Zawiść, także czeską małostkowość. Polska interpretacja kultury czeskiej jest bardzo łaskawa. Chcecie widzieć nas z tej lepszej strony, co jest świetne. Ale my, Czesi, nie mamy samych tylko dobrych stron.

Czesi wiedzą, jak Polacy na nich patrzą?

Absolutnie sobie tego nie uświadamiają. Ewentualnie uważają to za polską cechę. Myślą też, że Polacy lubią tylko określonych ludzi, np. mnie. Ale czasem wydaje im się to aż dziwne, zastanawiające i śmieszne.

Często mówi się o asymetrii zainteresowań. Rzeczywiście Polacy nie interesują Czechów tak bardzo jak Czesi Polaków?

Gdy mowa o zainteresowaniu inną kulturą, u nas na pierwszym miejscu jest kultura angloamerykańska. Niestety, to Ameryka jest największym eksporterem tzw. kultury popularnej. Ale fascynacja Anglią w Czechach była zawsze. Może dlatego, że mamy świetnych tłumaczy, może dzięki muzyce popularnej. Z różnych powodów orientowaliśmy się na Anglię. Na Niemcy oczywiście również. Mniej na Francję. Polska była zawsze gdzieś na piątym lub szóstym miejscu. Dosyć daleko.

A Rosjanie? Ciągle inspirują czeskich twórców?

Jeśli już, to popularna w Czechach jest rosyjska literatura XIX w. Współczesną mało kto u nas zna. Rosyjskiej muzyki współczesnej nie zna prawie nikt. Choć w latach 90. rosyjski rock był bardzo ciekawy, do Czech jakoś w ogóle nie trafił. Rosyjskie filmy nie są w zasadzie wyświetlane. Znany jest Michałkow i na nim znajomość rosyjskiej kinematografii u nas się kończy.

Pamięta pan pierwsze spotkanie z Polską?

Bardzo sobie Polskę obrzydziłem. Nawet do końca nie wiem dlaczego. Byłem tu, kiedy miałem 16 lat, w 1983 r. Odwiedziłem Kraków. Miałem wtedy poczucie, że ten kraj jest brzydki, w sklepach nic nie ma, nie rozumiałem
ludzi. Byłem zagubiony. Od tamtego czasu nie byłem w Polsce aż do 2005 r. Przez lata w ogóle jej nie zauważałem. Jedynie słuchałem polskiego rocka: Republiki, Lady Pank, progresywnych kapel z lat 80. Zainteresowałem
się Polską, kiedy ona zainteresowała się mną. Z czasem ta miłość stała się wzajemna. Teraz sobie nawet myślę, że jestem propagatorem polskiej kultury w Czechach.

Czesi i Słowacy nie przyjeżdżali nad polskie morze? Tłumacz literatury polskiej i przyjaciel Polski Václav Burian opowiadał, że kiedy był mały, jeździł z rodzicami nad Bałtyk. Przecież genialna historia „Wiklinowe fotele” Dominika Tatarki opowiedziana jest przez narratora na bałtyckiej plaży.

Nie jeździłem nad polskie morze. Urodziłem się w Pradze. Odkąd pamiętam, mieliśmy możliwość wyjazdów do Jugosławii – odległość taka sama jak nad Bałtyk, ale morze chyba o 20 stopni cieplejsze. Nad Bałtyk jeździło się co najwyżej do wschodnich Niemiec, ale tam warunki pogodowe były takie same jak w Polsce.

Podkreśla pan w wywiadach, że pana mistrzami są Pedro Almodóvar i Woody Allen. Ma pan polskich mistrzów?

Oczywiście. Niezmiennie jest nim Andrzej Wajda – niezwykły, potrafi tworzyć tak dobrze, mimo że robi to już tyle lat. U Wajdy można ciągle coś odkrywać. Często oglądam „Człowiek z marmuru” i „Człowieka z żelaza” – to rzeczy strukturalnie bardzo mi bliskie. Jest tam postać, która czegoś poszukuje – i na podstawie tego powstaje film. „Człowiek z żelaza” to niecodzienne połączenie rzeczywistości i fikcji. Często oglądam filmy Wajdy, kiedy zaczynam pisać scenariusz. Ze względów edukacyjnych.

Bardzo lubię też Wojciecha Smarzowskiego. Już od „Wesela”. Lubię wszystkie jego filmy, czego nie mogę powiedzieć o Krzysztofie Kieślowskim. Znam „Trzy kolory”, „Podwójne życie Weroniki”, „Dekalog”. To filmowiec, którego twórczość znam, ale z którym jakoś się mijam.

Czym dla pana jest dobry polski film?

Podobają mi się polskie dramaty, potraficie je robić. Nawet „Wesele” Smarzowskiego jest wielką komedią, ale smutną. Dosyć późno uświadomiłem sobie, że Polacy przekazują w swoich filmach wyjątkową filozofię. Tak bardzo wierzą w film, że nie boją się stawiać w nim najtrudniejszych pytań, bo wierzą, że film je uniesie. To macie wspólne z Rosjanami, którzy również nie boją się robić wielkich filmów opierających się na fundamentalnym filozoficznym pytaniu. Jeśli film jest dobrze zrobiony, to uniesie te pytania.

Jak pan zapamiętał swoją drugą wizytę w Polsce, tę w 2005 r.?

W 2005 r. przyjechałem na premierę „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie” w Teatrze Dramatycznym i momentalnie znalazłem się w wirze wydarzeń. Wszyscy mówili do mnie po polsku. Koledzy od razu snuli wspólne plany. Było to niezmiernie spontaniczne. Po dwóch latach już reżyserowałem „Oczyszczenie” w Starym Teatrze w Krakowie. Polscy koledzy byli bardzo zaangażowani. W odróżnieniu od tego, co się o was mówi, że zazwyczaj bardzo dużo czasu zajmuje wam zorganizowanie czegokolwiek. Ja tego poczucia nie miałem. Przeciwnie, miałem wrażenie, że to wszystko bardzo szybko działa i sprawnie funkcjonuje. Mówili: „Napisz sztukę”, a za półtora roku mieliśmy już premierę. Równolegle pracowaliśmy nad filmem „Bracia Karamazow”. To był właśnie ten czas, lata 2005-2008, kiedy zacząłem bywać w Polsce bardzo często.

Jak wyglądała weryfikacja czeskich stereotypów o Polakach?

Błędne wyobrażenia o Polakach powstają, kiedy widzi się np. polskich robotników w Anglii albo polskich handlarzy na targu w Czeskim Cieszynie. Nie wiem, jak to się stało, że wcześniej tak się myliłem w ocenie Polaków. Kiedyś kojarzyli mi się tylko ze sprzedawcami. Handlarze plus kilku dobrych pisarzy i reżyserów. Prawdziwa Polska miło mnie zaskoczyła: bardzo wykształcona, przyjacielska i otwarta klasa średnia mieszkająca w największych miastach.

Jak w tym kontekście ocenia pan ostatnią reklamę czeskiego T-Mobile, która wykorzystywała stereotyp Polaka handlarza i cwaniaka?

To absolutnie bezpodstawne obrażanie Polski i Polaków. Rozumiem i popieram oburzenie polskiej ambasador w Pradze. Czescy twórcy wymyślili idiotyczną reklamę. Dodatkowo niestosownie zachowali się po proteście dyplomatycznym. Pracownicy branży reklamy w Czechach to dno. Nie zajmuję się reklamą, ale ludzie, którzy robią to zawodowo – zarówno za granicą, jak i w Czechach – mówią, że poziom reklamy u nas jest bardzo niski.

Często otrzymuje pan propozycje zrobienia reklamy?

Bardzo często, ale nigdy ich nie realizuję. Nie mam na nie czasu. Twórcy reklamy chcą, żebym się tym zajął od razu i żeby było gotowe na przyszły tydzień, a ja planuję życie na rok do przodu. Miałem szczęście, bo oszczędziłem sobie ogromnego wstydu. Dziś reklama jest dość niebezpiecznym pogrywaniem z systemem. Mało kto potrafi z tego wyjść obronną ręką, żeby mógł powiedzieć, że zrobił coś, co ma większą wartość niż wyłącznie komercyjną.

Dziś robienie filmów jest bardziej etyczne niż robienie reklamy? Będąc filmowcem, można pozostać sobą?

Oczywiście. Tego w ogóle nie można porównać. Reklama jest prostytucją. Rozumiem, że czasem ktoś musi się prostytuować, ale film to miłość, a reklama to prostytucja. To są dwa różne światy. Nawet jeśli film jest słaby, powody, dla których go nakręcono, są zawsze czystsze niż powody nakręcenia reklamy. Reklama po prostu propaguje produkt. W większości w sposób nieuczciwy.

Jak się pracuje z czeskimi aktorami?

W Czechach współpracuję z dwoma teatrami – Dejvickým divadlem w Pradze i Jihočeským divadlem w Czeskich Budziejowicach. Te teatry bardzo się różnią. Sposobem pracy aktorów, funkcjonowaniem instytucji, publicznością. Kiedy robimy sztukę w Dejvickým divadle, zostaje ona w repertuarze 10 lat. To elitarny teatr, trudno zdobyć bilety. Aktorzy są właściwie gwiazdami, chociaż nie obnoszą się z tym. Lubią współpracować, a nawet współtworzyć tekst. Dla mnie to sytuacja idealna, bo mogę robić tam rzeczy, których nigdzie przedtem nie robiłem. Z kolei na południu mam świetny zespół, ale niewspółpracujących widzów. Sztuka wytrzyma tam maksymalnie rok. W chwili kiedy aktorzy mogliby poczuć się w tej sztuce dobrze, zdejmuje się ją z afisza.

A jakie są pana doświadczenia z pracy w Polsce?

W Polsce pracowałem w Starym Teatrze w Krakowie, a to bardzo specyficzne miejsce. Tam tworzy się hierarchię aktorów według zasług. Choćby Jerzy Trela – wspaniały aktor, który ma wokół głowy taką aureolę, że dramaturg boi się cokolwiek mu powiedzieć. Ja mu coś zaproponowałem, a on odpowiedział, że oczywiście tak to zrobimy. Bardzo miły człowiek. Niestety, ta hierarchiczność jest tak silna, że boimy się rozmawiać z panem Trelą. Kiedy stary, zasłużony aktor ma wspólną scenę z młodszym, ta scena nie jest równoważna, bo starszy może młodszemu zwrócić uwagę, ale odwrotnie już nie. Mimo że w Starym Teatrze wszyscy aktorzy są bardzo skupieni na wspólnym tworzeniu sztuki, pojawiają się między nimi drobne napięcia. Myślę, że każdy teatr jest inny. Nie mogę powiedzieć, że w Polsce pracuje się zupełnie inaczej niż w Czechach. Ale mam poczucie, że polski aktor musi umieć wszystko zagrać i ma nieskończoną liczbę opcji, jak to zagrać. Częścią klasycznego wychowania w polskim aktorstwie jest to, że aktor musi proponować różne wyjścia, żeby reżyser mógł sobie wybrać.

Zaskoczyło pana, że serial „Gorejący krzew”, poświęcony jednemu z najważniejszych wydarzeń w historii Czechosłowacji w XX w., powierzono nie Czechowi, ale Polce, Agnieszce Holland?

To cud, że dali go do zrobienia komuś innemu niż Czechowi. Powodów było oczywiście kilka. Czeskie HBO jest połączone z amerykańską centralą, a dla niej było lepiej, by zrobił to ktoś tak znany jak Agnieszka Holland. Ona zresztą pracuje dla amerykańskiego HBO. Mimo wszystko to była odważna decyzja, dotąd żaden scenariusz na podstawie delikatnych wydarzeń z czeskiej historii nie trafił w ręce cudzoziemca.

Uważa pan, że ten pomysł się sprawdził?

To był doskonały wybór. Agnieszka nie tylko dużo wie na ten temat, ale ma też powiązania z Czechami. Do tego jest wspaniałym filmowcem. Film zawierał mnóstwo sentymentalnych scen, łatwo było otrzeć się o banał. Scenariusz był dobry, ale bardzo łatwo można było go zepsuć. Agnieszce udało się to znakomicie zrównoważyć.

Obserwuje pan zainteresowanie Czechów własną historią?

Niedawno powstał u nas świetny serial telewizyjny opowiadający historię Czechosłowacji od jej powstania do rozpadu. Kręcił go Robert Sedláček. To było prawdziwe wydarzenie. Myślę, że jeszcze za mało interesujemy się swoją historią. Powstają książki historyczne, mamy sporo świetnych historyków. Jednak w Czechach nie istnieje szeroka świadomość historyczna, wiele jest tematów tabu. Nadal jako naród za mało zajmujemy się naszą historią i utwierdzamy się w historycznych kłamstwach. Uważamy, że zostaliśmy przez wszystkich zdradzeni w 1938 r. w Monachium. Za zdrajców mamy Polaków, za zdrajców mamy Francuzów. Wielka szkoda, bo z tego powodu do dziś mamy poczucie, że otaczają nas nieprzyjaciele. To głupota. W rzeczywistości otaczają nas państwa, które chcą z nami współpracować.

Rozmawiał Łukasz Grzesiczak

Tłumaczenie: Ola Dziewa

Tekst ukazał się tygodniku „Przegląd” (40/2015).

O autorze
Dziennikarz i założyciel serwisu Novinka.pl.
Dodaj komentarz

Podaj swoje imię

Twoje imię jest wymagane

Podaj prawidłowy adres email

Adres email jest wymagany

Wpisz swoją wiadomość

Novinka.pl © 2024 Wszystkie prawa zastrzeżone

Designed by WPSHOWER

Powered by WordPress