Dochodziła szósta rano, ze stacji Hlavna Stanica w Bratysławie wyruszył pociąg w kierunku Liptowskiego Mikulasza. Wszędzie było pełno ludzie – z nartami i plecakami, a my ze znajomymi bez biletów, gdyż zabrakło miejscówek. Cudownie się zaczyna – pomyślałam sobie, ale w tym momencie na korytarzu pojawił się konduktor. Na nasz widok i rozłożone na środku przejścia bagaże porozumiewawczo mrugnął okiem i kazał iść za sobą, po czym otworzył zupełnie pusty przedział (zarezerwowany dla matek z dziećmi). Co za ulga! Nie musieliśmy spędzić kilku godzin w pozycji stojąco-podpierająco-pokładającej się.
Kiedy zbliżaliśmy się do celu podróży, za oknem ukazał się bajkowy widok wielkiego, srebrzystego i zamarzniętego jeziora. Urzeczona nim jeszcze tego samego dnia postanowiłam wrócić w to miejsce i gdy paczka znajomych oddawała się tak wyczekiwanemu szusowaniu po śniegu, ja ponownie siedziałam w pociągu, tym razem do miejscowości Vlachy, oddalonej niespełna 10 km od Liptowskiego Mikulasza. Po dotarciu na miejsce i przejściu przez wieś, w ciągu zaledwie kilku minut znalazłam się nad brzegiem największego akwenu wodnego Słowacji, czyli Liptowskiej Mary. Ten olbrzymi, głęboki na 45 metrów zbiornik retencyjny powstał w latach 70. ubiegłego stulecia i obecnie stanowi nieodłączny element lokalnego krajobrazu. Jezioro utworzono, by uregulować rzekę Wag i wykorzystać ją do produkcji energii elektrycznej, a także by zabezpieczyć okolicę przed powodziami. Od lat wykorzystywane jest też przez mieszkańców oraz turystów w celach rekreacyjnych. To wymarzone miejsce do uprawiania wszelkich sportów wodnych, dlatego spotkać tu można amatorów windsurfingu, jachtingu, skuterów wodnych czy łodzi. Zimą Liptowska Mara ma również swój czar, a cisza i brak ludzi sprzyjają kontemplacji i oddają prawdziwy urok tego miejsca. Skute lodem jezioro i ośnieżone pobliskie Góry Choczańskie oraz Tatry Zachodnie sprawiają, iż ma się wrażenie, że to Antarktyda.
Charakterystycznym elementem krajobrazu jest widoczna już z daleka wieża gotyckiego kościółka, który górował kiedyś nad wsią Liptowska Mara, później zatopioną wraz z innymi kilkunastoma miejscowościami. Cześć zabytkowych obiektów z zalanych terenów, m.in. gotyckie kościoły, drewniane domy z ludowymi zdobieniami czy renesansowy zameczek kasztelański z Parížovic, przeniesiono do Muzeum Wsi Liptowskiej w Pribilinie. Spoglądając na opustoszałą i samotną wieżę nad brzegiem jeziora, zastanawiałam się, jak wyglądał ten rozległy teren dawniej i jak mógłby wyglądać dziś. Czy w zdobionych domach na parapetach kwitłyby latem pelargonie, po ulicach biegały psy, a kot leniwie przeciągałby się za płotem, mrużąc oczy od słońca? Pogrążona w myślach podążyłam drogą, skręcającą w lewo za wieżą nieistniejącego już kościółka. Po kilkunastu minutach wspinaczki moim oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok na jezioro, góry i okoliczne wsie. Wzniesienie Havránok to unikatowe miejsce nie tylko ze względu na malowniczą panoramę, ale także na wykopaliska archeologiczne. Podczas prac związanych z budową tamy odkryto tam pozostałości osady celtyckiej: fragmenty zabudowań, ceramikę, narzędzia, biżuterię, a nawet ludzkie kości. Dziś znajduje się tu skansen z repliką dawnych budowli Druidów, którzy, jak się szacuje, zamieszkiwali te obszary ok. I w p.n.e.
Kiedy ponownie dołączyłam do znajomych i pokazałam im zdjęcia, byli pod wielkim wrażeniem, gdyż Liptowska Mara to miejsce łączące historię, piękno natury i rekreację. Warto ją odwiedzić o każdej porze roku, nawet na chwilę.
[Magdalena Zawistowska-Olszewska]
Artykuł był publikowany w „Monitorze Polonijnym” – miesieczniku społeczno-kulturalnym Polaków na Słowacji. Publikujemy go za zgodą redakcji.