Pearl Jam wystąpił 2 czerwca w praskiej O2 Arena. Ósmy koncert na europejskiej trasie koncertowej Pearl Jam rozpoczęło intro Philipa Glassa, które pozwoliło spokojnie powrócić z koszmarnej podróży w jaką fanom zespołu zafundował support.
O2 Arena okazała się iście niebiańskim miejscem. Duszna, wypełniona po brzegi hala, z okrągłym podwieszanym stropem, który Eddie Vedder pozwolił sobie porównać (parafrazując Oscara Wilde’a, który w odpowiedzi na pytanie czy wierzy w boga odrzekł, że wierzy w coś znacznie większego) do „God’s Eye”, przeniosła się w jakiś magiczny świat brzmiący dokładnie tak samo jak dwadzieścia lat temu. Grungowy zespól obchodzący niedawno dwudziestolecie swojej działalności zaszczycił Europę swoją obecnością. Stanął na wysokości zadania i pokazał najwyższą klasę.
Setlista została skrojona na miarę oczekiwań licznie zebranej międzynarodowej publiczności. Oprócz takich przebojów jak „Black” czy „I Am Mine” panowie zaskoczyli dawno nie słyszanym na koncercie „Push Me, Pull Me”, niesamowitą „Crazy Mary” czy towarzyszącym im na całej europejskiej trasie coverem „Baba O’Riley” zespołu The Who. Istne szaleństwo zapanowało wśród publiczności, kiedy mogła wykrzykiwać razem z Edim „It’s Evolution! Baby!” oraz gdy w „BetterMan” tradycyjnie oddał głos fanom i pozwolił im oświetlonym szeregiem reflektorów wyśpiewać cały tekst.
Podczas „Half full” „pieścił” każdego fana z osobna punktem światła odbitym od swojej gitary. Piosenkę tę zadedykował Johnowi Doe i nie były to jedyne dedykacje tego wieczoru. „Just Breath” zaśpiewana w kameralnym klimacie jedynie przy akompaniamencie gitary (i z chórem tysięcy obecnych na koncercie) skierowane było do wszystkich zakochanych, a szczególnie Javiera i Marty. „Yellow Ledbetter” tradycyjnie zakończyło koncert, a „the best crowd on this tour” słysząc jeszcze w głowie ostatnie dźwięki wyszedł w ulewę.
[Katarzyna Grudniewska]