Za zgodą wydawcy publikujemy fragment rozdziału „W gabinecie biologii” z książki „Plastikowe M3, czyli czeska pornografia” pióra Petry Hůlovej w tłumaczeniu Julii Różewicz.
Przeważnie wcześniej szykuję swój wygląd według wskazówek klienta, lub po prostu wybieram opcję uniwersalną, polegającą na, fakt, nudnych, kozaczkach w szpic, ciasnym koronkowym staniku i obcisłej bluzce, z której cycki wylewają się na zewnątrz, potem już tylko siedzę w kucki na kanapie i przerzucam kanały albo kartkuję jakieś pisemko, a kiedy tylko rozlegnie się dzwonek do drzwi, szybko przelatuję usta na czerwono i sprawdzam stan tuszu i cieni. Zwykle już czekam taka odpicowana, żeby od razu zażarło, żeby było widać profesjonalizm, dla którego mężczyźni fatygują się do mieszkania i płacą więcej, zamiast zerżnąć ścierkę z ulicy, która zadymi im całe auto tanimi fajkami, schami plugawymi gadkami, choć klient o nie nie prosił, a potem od razu wyciągnie łapy po banknoty, które poupycha sobie w kalosze.
Przecież moi klienci to ludzie na poziomie, płacący właśnie za usługę na poziomie, tak więc nawet ci najbardziej dramatyczni z tych, których napotykam, są wisienką na torcie całej hołoty kurwojebaków, staram się więc oferować także coś wisienkowego, między innymi to, że kiedy klient naciska dzwonek, mam już na twarzy piękny uśmiech i cały pizdakostium na sobie, czyściutko wyprany, bez plamek nasienia, które przydrożne ścierki mają na butach, a czasem nawet z przodu na zamku dżinsowej spódnicy.
Mówię wam, specjalnie kiedyś zwolnijcie i sami zobaczcie, te dziewczyny nie są na poziomie albo po prostu mają za małe możliwości finansowe. Tym porządniejszym zdarza się przeprać kostiumik w misce, jednak są już tak przesiąknięte nasieniem, że plamy po wytryskach wżarły się w materiał, a to jest dopiero fe.
Chcę tylko powiedzieć, że to, że nie byłyśmy wcześniej przygotowane na przyjście klienta pana baszy, który czekał na mnie i drugą kobietę przed domem, było wyjątkiem zrobionym umyślnie, bo facet wpisał podglądanie tego, jak się przebieramy za czternastki, na listę żądań, jako coś, co go na stówę podjara, a nawet gdyby nie napisał, jeśli przedpizdowie ma być na życzenie klienta gładkie jak u dziewczynki, golę je zawsze na ostatnią chwilę, mniej więcej kiedy mężczyzna już stoi w drzwiach, bo owłosienie rośnie non stop, tak jak non stop się starzejemy, czyli dwadzieścia cztery godziny na dobę, a w dodatku widać to bardziej niż starzenie się, co gorsza, czuć na dotyk, że z każdą minutą od ogolenia przedpizdowie zmienia się w papier ścierny, a ja wraz z nim, słabo przebrana za niby-czternastkę, zaczynam trzydziestkowacieć, a przecież klienci, którzy pragną dziewczynki i tylko z dobrej woli, ze strachu i odrobiny przyzwoitości biorą mnie, zdecydowanie nie są ciekawi, jak wygląda przeciętna przystojna trzydziestka.
Dlatego chciałyśmy przekonać pana baszę o swojej dziewczęcości na całej linii. Kiedy wkładałyśmy sobie spódniczki, od razu zdjął spodnie. My zamki błyskawiczne w górę, on w dół, dokładnie w tym samym momencie, synchronizacja doskonała, aż żeśmy do siebie mrugnęły z drugą kobietą, bo to był wyczyn godny kurewskiego Oscara, było też po tym widać, że pan basza ma doświadczenie.
W przeciwieństwie do niektórych mężczyzn, z którymi przed lub po rozmawiam na bardzo odległe temaciki, nie powiedziałabym, że praca jest moim hobby, odczuwam jednak pewną satysfakcję, kiedy wszystko idzie jak po maśle, a z panem baszą wszystko od samego początku szło gładko aż miło popatrzeć. Nie chodzi mi o to, że wytrysnął w minutę, a ja i druga kobieta miałyśmy spokój i mogłyśmy spędzić resztę godziny na pogaduszkach, podczas gdy pan basza siedział w wannie, przestrajając się na powrót do domu. Nie. Chodzi mi o to, że my jechałyśmy swój numer, a jego raszpla jechała go z nami. Po prostu jej się podobało, od razu zaczęła nadawać z nami na tej samej fali i niemal natychmiast zaczęło jej się kręcić w główce, basza nawet nie musiał włączać wspomagania ręcznego.
Druga kobieta i ja byłyśmy psotnymi uczennicami, które ktoś przez pomyłkę zamknął w gabinecie biologicznym, a one przez całą długaśną noc, którą były zmuszone w nim spędzić, zbliżyły się do siebie intymnie. Kiedy to wymyślałyśmy, nawet zorganizowałyśmy w tym celu jedno spotkanie w moim ulubionym bistro w galerii handlowej, druga kobie-ta proponowała, żeby zamknięcie nie nastąpiło w wyniku jakiejś tam pomyłki, tylko w wyniku złośliwej intrygi nauczyciela biologii, którego druga kobieta, nie wiem czemu, od razu nazwała Krupą, i który umyśliłby sobie, że potrzyma dziewczęta pod kluczem i pomoże odkryć im ich własne dopiero jak pączki rozwijające się ciałka, a przy tym sam zazna trochę uciechy, ale tylko jako bonus.
Według drugiej kobiety Krupa powinien być kimś w rodzaju przewodnika dziewcząt, starszym braciszkiem, co go dziewczęta mogą bez obaw ciągnąć za pytonga, powoli się podnoszącego właśnie przez dziewczęce pociąganki, których nieudolność wynagrodziłoby szczere zdziwienie dziewczyn, a co to się stało panu nauczycielowi takiego dużego pod brzuszkiem, takie zadziwienie grzałoby uprzejmego Krupę we właściwe miejsca, a pod koniec nocy doszłoby także do przebijania błony dziewiczej. Jeszcze większym zaskoczeniem dla dziewczynek byłoby, jak głębokie są ich oczka cyklopa, bo przeogromny pytong schowałby się w nich na jeden hops, a to wprawdzie by trochę zabolkowało, ale zaraz potem dziewczynki z zadowoleniem by mruczały, a później nawet jęczały, aż w końcu ciekłoby z nich jak ze zwykłych kurew w marzeniach baszy, o których wie wprawdzie, że są przekłamane, bo z żadnej kurwy nie cieknie, kiedy jest z klientem, ale tak sobie gramy, czemu by nie, skoro to się klientowi podoba. Zwłaszcza jeśli mu nie przeszkadza, kiedy widzi, że w przerwie natłuszczam sobie wtykacz, czyli że naprawdę niewiele mi się z tej całej zabawy podoba, a wtykacz bez pomocy byłby suchy jak wiór, zresztą smarowanie zwykle jest klientom obojętne, a niektórzy nawet chętnie w nim pomagają.
Jednak koniec końców zarzuciłyśmy pomysł drugiej kobiety na szkodnika Krupę, bo kto by go grał? Pan basza zapłacił, żeby się zabawić, nie żeby przed raszpleniem jeszcze na gwałt wkuwać jakąś rolę, pojawił się też pomysł, żeby zastąpić Krupę narratorem, ale nie byłyśmy pewne, czy to będzie wystarczająco sexy, więc olałyśmy temat. Jako że cała historyjka nie była zbyt skomplikowana, ostatecznie postanowiłyśmy, że będziemy improwizować według potrzeb klienta.
Takie rozwiązanie nie polega na tym, że jesteśmy zbyt leniwe, żeby przygotować się porządnie do pracy i zrobić małą burzę mózgów, jak zapewne pomyślał teraz niejeden przemądrzalec, co myśli sobie, że sprzedajne kobiety są głupie, to raczej wola przystosowania się, za to nam przecież płacą. Za to, żeby spełniać życzenia klienta, nie żeby klient uczył się roli Krupy, spełniając tym samym te nasze, jeżeli można to tak nazwać.
Bo gdyby basza nie czuł się komfortowo i zarazem nie był okropnie podjarany w swojej roli, co jest popularną kombinacją, której pragną mężczyźni, cały scenariusz, który wymyśliłyśmy specjalnie dla niego, by go nie ruszył, nie ruszyłby nawet raszpli, bo raszpla z natury podchodzi ze sceptycyzmem do wszelkiego rodzaju objaśnień.
[Petra Hůlová]