Ponad 100 filmów w 6 festiwalowych dni. Koncerty, imprezy towarzyszące. We wtorek w Cieszynie i Czeskim Cieszynie rusza Kino Na Granicy. Rozmawiamy z Jolantą Dygoś, dyrektorką festiwalu.
Łukasz Grzesiczak: To 15. edycja Kina Na Granicy. Można mówić już o rutynie?
Jolanta Dygoś: Doświadczenie to plus – wiemy czego oczekuje od nas nasza publiczność, znamy możliwości, które drzemią w nas samych. Jednak rutyna i nuda nam nie grożą. Co roku lubimy wprowadzić jakiś nowy element związany z festiwalem. W zeszłym roku był to mecz piłki nożnej, teraz w miejsce projekcji transgranicznej zdecydowaliśmy się pokazać cztery filmy na Wzgórzu Zamkowym. O tej zmianie zdecydowały też pieniądze, koszty filmowej projekcji przez Olzę były bardzo duże. Jestem pewna, że i Wzgórze Zamkowe przypadnie naszym widzom do gustu.
W tym roku zmieniamy też siedzibę Biura Festiwalowego, które tym razem będzie w budynku Euroregionu, a nie na Zamku. Rozrastamy się i Zamek był dla nas trochę za mały. Ale na Zamku poza projekcjami będą także koncerty.
Jakie są te najważniejsze rzeczy, których w tym roku nie można opuścić na Kinie Na Granicy?
Nie zmieniamy koncepcji programowej, która się sprawdza. Różne są lata jeśli chodzi o nowe kino polskie, czeskie i słowackie – bywa rok lepszy i gorszy – ale każdorazowo pragniemy wybrać ciekawe propozycje. Nie wszystkie nowe filmy udaje się zdobyć i pokazać w Cieszynie lub Czeskim Cieszynie. Nie będzie „Drogówki” i „Jestem Bogiem”. To filmy, które chcieliśmy pokazać, ale polscy producenci i dystrybutorzy się na to nie zgodzili, choć „Jestem Bogiem” będzie dodatkiem do dwóch kolorowych czasopism o raczej miernym poziomie intelektualnym…
Co jest powodem tych trudności?
Polityka producencka. Film – by dostał się – na festiwal do Cannes, Berlina czy Karlowych Warów nie może mieć premiery zagranicznej. To znaczy, że może być pokazywany tylko w kraju producenta. Te reguły są dla mnie absolutnie jasne i nigdy nie chcieliśmy zrobić jakiemuś filmowi krzywdy. Ratowało nas zawsze położenie transgraniczne: mogliśmy nowy film czeski pokazać po czeskiej stronie, a polski w Cieszynie i w ten sposób uniknąć premiery zagranicznej. Decyzje niektórych polskich dystrybutorów są nietransparentne i nielogiczne. Czasem mam wrażenie jakby w ich mniemaniu Cieszyn leżał już za polską granicą. Na szczęście Czesi mają te paranoje za sobą.
Które z wydarzeń programowych jest – dla Pani – najbardziej bliski?
Zwróciłabym uwagę na dwie rodzinne retrospektywy: Ondrziczków i Stuhrów. W Cieszynie będzie obecny David Ondrziczek, jego ojciec Miroslav najprawdopodobniej ze względów zdrowotnych nie pojawi się nad Olzą. Będą za to Jerzy i Maciej Stuhrowie. Od paru lat konsekwentnie pokazujemy kino gatunkowe, tym razem będą to musicale. Myślę, że to będzie dobry powód do zabawy…
Nie będzie kłopotów z dojazdem do Cieszyna?
Robimy wszystko, by nie było. Nie chcemy by powtórzył się zeszłoroczny scenariusz, kiedy podczas pierwszego festiwalowego dnia nasi widzowie utknęli w Katowicach i nie zmieścili się do busów, które i tak są przepełnione na co dzień. Tym razem porozumieliśmy się z przewoźnikiem, który obiecał podstawić dodatkowe busy z Katowic.
Część gości Kina Na Granicy narzeka na ubogą ofertę gastronomiczną i wczesne zamykanie lokali. Udało się rozwiązać jakoś i tę sprawę?
Oferta gastronomiczna nie współgrała z Gutkiem, nie współgra też z nami. Dalej mamy sygnały, że ludzie za długo czekają na jedzenie, a wieczorem miasto jest zamknięte. Mam nadzieję, że będzie lepiej. Dogadaliśmy się z Szybkim Jeleniem, mam nadzieję, że podołają. Zobaczymy.
Rozmawiał Łukasz Grzesiczak
Tekst ukazał się na portalu Śląska Cieszyńskiego OX.pl