Havel, głupcze!

18 grudnia 2013 roku przypadła druga rocznica śmierci Vaclava Havla | fot. vaclavhavel.cz

Wyrwijmy się z zaklętego kręgu czechofilstwa! Być może największym przekleństwem Havla w Polsce jest to, że urodził się… Czechem.

Przypadająca 18 grudnia druga rocznica śmierci Vaclava Havla to dobry pretekst do wspominania Pana Prezydenta. Jednak same wspomnienia więcej mówią o nas, niż o nim. I nie są to miłe odkrycia. Na horyzoncie stereotypy, powtarzane banały i intelektualna gnuśność. Dziwne, że mówiąc i pisząc o Havlu, wpadamy we wszystkie pułapki, które były tak obce filozofii, twórczości i eseistyce autora „Audiencji”.

1.
Gdy 29 grudnia 1989 roku Vaclav Havel został prezydentem Czechosłowacji, nikt nie miał wątpliwości, że najtrudniejsze zadania dopiero przed nim. Wszystkie kraje postsowieckie stanęły przed podobnym problemem – zbudowanie nowego kraju, uczenie się zasad demokracji, wprowadzanie w życie marzeń o wolnym narodzie.

Prezydentem Czechosłowacji został wielki intelektualista o niezwykłych dokonaniach w dziedzinie zarówno literackiej, jak wolnościowej. Urodzony w 1936 roku w Pradze Havel był nade wszystko doskonałym pisarzem. Jego polityczny żywot rozpoczął się w 1967 roku, tuż przed wybuchem praskiej wiosny i wiązał się z odważnym wystąpieniem wobec państwowej cenzury.

Podobnie jak wielu polskich pisarzy po roku 1968, Havel stał się obiektem ostracyzmu. Mimo uznania jego twórczości literackiej na świecie, nałożono na niego zakaz publikacji i wystawiania sztuk w Czechosłowacji. W Polsce kojarzymy go głównie z Kartą 77 i aksamitną rewolucją. Vaclav Havel jako dysydent łącznie spędził w komunistycznych więzieniach niemal pięć lat. Stanowczo optował za utrzymaniem jedności Słowacji i Czech. Po rozpadzie Czechosłowacji w 1993 roku, został wybrany na urząd prezydenta Republiki Czeskiej. Stanowisko to piastował do roku 2003.

2.
Nie wiadomo dokładnie, w którym momencie Havel stał się domeną jedynie poważnych intelektualistów. Pozwoliliśmy wcisnąć go w niedostępną powszechnie półkę, gdzieś między Slavoja Žižka a Jacques’a Derridę i napiętnowaliśmy brzemieniem ekskluzywności. Jest to zupełnie niezrozumiałe, biorąc pod uwagę fakt, iż jego twórczość daleka jest od teoretycznego oglądu rzeczywistości, nadętego moralizmu i ciężkostrawnych analiz filozoficznych.

A przecież w Polsce Czechów się czyta – zainteresowanie Milenem Kunderą czy Bohumilem Hrabalem nie słabnie. Być może utrwalony w naszej świadomości obraz Hrabala, rozprawiającego o życiu nad kuflem piwa przemawia do nas bardziej niż dysydent w swetrze, „wielki intelektualista Vaclav Havel”.

Vaclava Havla dopadła choroba wszystkich klasyków. Ich dzieła można znaleźć w domowych i szkolnych bibliotekach, nazwiska idealnie pasują do sudoku, co nie przekłada się jednak na czytanie ich książek. Choć akurat w przypadku tego twórcy polscy wydawcy w ostatnim czasie zrobili naprawdę wiele dla przypomnienia myśli autora „Siły bezsilnych”, publikując jego najważniejsze teksty.
Z zupełnie niezrozumiałych powodów „Przygody dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haška ciągle czytane są jako nostalgiczna opowieść z czasów dobrotliwego Franza Josefa. Ewentualnie: jako kulinarny, podlewany piwem przewodnik po krajach Europy Środkowej, opatrzony w appendix z nazwami trudnych do zapamiętania niemieckojęzycznych stopni wojskowych. Tymczasem oddany w biurokratyczne ręce armii austriackiej Szwejk przypomina dziś bardziej komiksową postać Dilberta, stworzonego przez Scotta Adamsa i wyśmiewającego wszystkie paradoksy „życia w korpo”.

Podobnie zresztą jak powtarzana ciągle historia kierownika sklepu warzywnego z eseju „Siła bezsilnych” Vaclava Havla, który na wystawie bezmyślnie umieścił napis „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się” nie może porwać dzisiejszego czytelnika. Nie tylko dlatego, że sklepów warzywnych dawno już nie ma. Warzywa kupujemy w placówkach wielkopowierzchniowych, ewentualnie w modnych warszawskich Koszykach, a dzisiejszy czytelnik ma tyle wspólnego z „proletariuszami”, co tata dilera z piosenki Kazika Staszewskiego z mercedesami (czyli nic). Najsłynniejszy esej Vaclava Havla, napisany jeszcze w 1978 roku, nie opuści półki, jeśli nie przywołamy go w dyskusji o modzie na Facebooka czy zjawisku fetyszyzmu towarowego. Niezwykłość i ponadczasowość rozważań Havla sprawia, że tekst nadaje się do tego znakomicie.

3.
Havla nie tylko trzeba wyrwać z zakurzonej półki cenionych, ale nieczytanych klasyków, lecz także z towarzyskich opowieści jednego środowiska intelektualnego i politycznego, które zdaje się całkowicie przywłaszczyło sobie prawo do interpretacji jego spuścizny. Dość opowieści o saksofonie Billa Clintona i historii o spotkaniu polskich i czechosłowackich opozycjonistów na Śnieżce, kiedy Polacy przynieśli wódkę, a Czesi nie zapomnieli o zagryzce. Kundera – polemista Havla po roku 1968 w kwestii oceny znaczenia praskiej wiosny – nawoływał do odrzucenia biograficznej interpretacji utworu.

Postulat Kundery doskonale odnosi się do sytuacji, w jakiej w Polsce znalazła się dziś spuścizna Vaclava Havla. Powinna – i może! – być inspirująca dla środowisk skupionych po rożnych stronach politycznej barykady. Zacznijmy czytać i na poważnie spierać się o Havla. Nie stać nas bowiem na ignorowanie tak świetnego eseisty i filozofa, który swoją myśl zmuszony był skonfrontować z praktyką demokratycznych rządów.

4.
Wyrwijmy się z zaklętego kręgu czechofilstwa. Być może największym przekleństwem Havla w Polsce jest to, że urodził się Czechem. Dziś w Polsce wymieniany jest jednym tchem z zachwytami nad kofolą, smażonym serem, filmami Petra Zelenki i piwem. Jego myśl sprowadzono do poziomu anegdoty o piwie w jego ukochanej kawiarni „Slavia”, podawanym tak, że pięciokoronówka jest w stanie utrzymać się na gęstej pianie. Chmiel rozwesela i rozluźnia, nie służy jednak uwadze i skupieniu.

Może jest to również problem naszego czechofilstwa? Przaśnego, rubasznego, swojskiego? Jesteśmy sceptyczni wobec intelektualnych osiągnięć naszego sąsiada. Nie chcemy widzieć w Czechach niczego poza lepszym piwem, zdjęciem na Moście Karola i gulaszem z knedlikami. Może się wydawać, że powoli przełamujemy opór, o czym świadczyć może ogromna popularność książek Mariusza Szczygła.

Może właśnie dlatego powinniśmy zacząć odczarowywać mit Havla. Wszak w Polsce zaczęliśmy już czytać Kuronia, który jednoznacznie kojarzy się z podziemiem i odkryliśmy w nim prawdy uniwersalne. Prawdy, które w oderwaniu od kontekstu minionych lat podsuwają nam rozwiązania współczesnych problemów. Być może odkryjemy nagle, że Havel jest, posługując się współczesnym językiem, „hot”, a „Słowo o słowie” stanie się absolutnym must have wiosny 2014 roku?

5.
I nade wszystko odmitologizujmy samego Vaclava Havla. Zobaczmy w nim kogoś w pełni swojego człowieczeństwa. Podejmującego niekiedy kontrowersyjne decyzje, to znów dającego się porwać namiętnościom. Jak wtedy, gdy nie krył proamerykańskich fascynacji czy mówił o „humanitarnym bombardowaniu Serbii”. Także wtedy, kiedy swój autorytet rozmieniał na drobne, walcząc o teatralną rolę dla swojej żony. Tylko wówczas dostrzec w nim będzie można nie plastikowy ideał, w którego istnienie nie sposób uwierzyć, ale pełnego pasji, inspirującego bojownika o wolność, godność człowieka. Orędownika „życia w prawdzie”, którego nam ciągle brakuje. Nawet tym, którzy go nigdy nie spotkali. Wtedy – do tej dyskusji o Vaclavie Havlu – będziemy mieli partnera po czeskiej stronie, gdzie dziś nasze patrzenie na Pana Prezydenta często bywa zupełnie niezrozumiałe.

[Łukasz Grzesiczak, Daniela Wołos]

Tekst ukazał się na witrynie Instytutu Obywatelskiego w drugą rocznicę śmierci Vaclava Havla.

O autorze
Dziennikarz i założyciel serwisu Novinka.pl.
Dodaj komentarz

Podaj swoje imię

Twoje imię jest wymagane

Podaj prawidłowy adres email

Adres email jest wymagany

Wpisz swoją wiadomość

Novinka.pl © 2024 Wszystkie prawa zastrzeżone

Designed by WPSHOWER

Powered by WordPress