Króluje u mnie ostatnio literatura czeska. Jeszcze nie do końca ochłonęłam po „Boginiach z Žitkovej”, a tu już na tapecie „Ostatnia arystokratka” Evžena Bočka. Dzięki temu jednak, odczułam niesamowity kontrast między utworami i różnorodność prozy naszych sąsiadów. Pierwsza książka wstrząsnęła ogromnie moim jestestwem, podczas lektury tej drugiej zaś trzęsłam się ze śmiechu i to śmiechu czystego, niczym nieskrępowanego. Wcale się nie dziwię, że „Ostatnia arystokratka” została okrzyknięta najzabawniejszą książką roku i do tej pory sprzedała się w 70 000 egzemplarzy. Już dawno nie czytałam nic równie komicznego, co powodowałoby tak niepohamowane wybuchy śmiechu… A wierzcie mi, Evžen Boček nie oszczędzi was nawet na chwilę, aby dać wytchnąć wyczerpanym mięśniom brzucha. Od pierwszej do ostatniej strony nie możesz przestać się śmiać, jeszcze gorzej, kiedy ktoś ma bujną wyobraźnię i przed oczami stają mu wszystkie niezwykłe wydarzenia mające miejsce na Zamku u Kostków… Wchodzisz w to? A zatem trzymaj się mocno za brzuch!
Kostkowie są potomkami arystokracji czeskiej i właścicielami Zamku. Kiedy tylko udaje im się odzyskać rodzinną posiadłość decydują się opuścić bezpieczne gniazdko w Ameryce i wyruszyć na podbój Czech. Jazda bez trzymanki zaczyna się już podczas podróży. Żeby przewieść do domu zmarłych przodków w urnach, Kostkowie ponoszą kolosalne koszty, gdyż pomysł przewiezienia ich w paczkach po orzeszkach spalił na panewce. W konsekwencji stają przed bramą zamku goli i weseli. Ich celem będzie więc od tej pory próba zarobienia pieniędzy na turystach zwiedzających zamek. Nie będzie to takie łatwe biorąc pod uwagę fakt, że Kostkowie zastali na włościach trzech oryginalnych pracowników…
Kasztelan Józef – myślami przebywa wciąż w XIX wiecznych realiach, choć doskonale pamięta traumatyczne przeżycie, jakim był dla niego ślub Heleny Vondráčkovej zorganizowany na Kostce. Jego jedynym zajęciem jest paradowanie w brudnym szlafroku i wymyślanie sposobów na to, jak zamknąć na cztery spusty zamek przed muflonami – czytaj turystami. Niezgorzej od niego ma się również ogrodnik pan Spock, który jest niepohamowanym hipochondrykiem wymyślającym na poczekaniu absurdalne piosenki wpadające w ucho całej rodzinie. Jest jeszcze kucharka i sprzątaczka pani Cicha. Jej marzeniem jest znaleźć się już w domu starców, bo jak sama twierdzi, ma dość sprzątania i pieczenia tłustych kaczek dla turystów. Na szczęście z odsieczą przybywa Milada, zaradna bizneswoman, mająca setki pomysłów na to, jak przyciągnąć na zamek turystów i tym samym zarobić na jego utrzymanie.
Arystokracja (notabene nielubiana przez Czechów) nie może zhańbić się zwykłą pracą, rodzina Kostów pozwala kierować sobą niczym marionetkami na sznurkach trzymanych w rękach Milady i pokazując swój „kunszt aktorski” zarabia na rodzinnym świniobiciu, kolacji świątecznej i zwiedzaniu zamkowych katakumb zorganizowanych specjalnie dla turystów. Czy jednak ci ostatni wytrzymają niechęć kasztelana Józefa, wulgarne słownictwo wiecznie nabzdryngolonej pani Cichej, czy fantastyczne choroby pana Spocka? Zresztą Kostkowie nie pozostają wcale z tyłu. Franciszek Kostka – mąż i ojciec popada w paranoję i spędza czas na rozliczaniu finansowych grzeszków swoich przodków, przez których teraz musi brać udział w tym całym cyrku. Matka – zakochana do reszty w księżnej Dianie, bo jak przystało na arystokratkę musi brać przykład z samej góry. Są jeszcze dwa psy, koza, owce i konie, trochę wypchanych dzików i śmierdzący Jaruś…
Temu wszystkiemu z dystansem zaś przygląda się najmłodsza z rodu Kostków – Maria. To dzięki jej dziennikowi poznajemy perypetie nietuzinkowej ferajny. Maria nie ma lekko, co tu dużo mówić. Jest trzecią Marią w historii rodu. Obie jej poprzedniczki nie dożyły dwudziestu lat. Współczesna Maria nie jest jakoś specjalnie przesądna, ale wszyscy wróżą jej podobną „karierę” widząc w tym jednocześnie doskonały chwyt marketingowy na turystów. Dziewczyna jest nad wyraz ugodowa i ze stoickim spokojem przyjmuje nawet najbardziej niestworzone wybryki mieszkańców zamku. Odniosłam wrażenie, że nic jej nie rusza, no może poza Deniską – córką podejrzanego prawnika, który nie wiedzieć czemu finansuje pobyt Kostków w Czechach. Niemal na zimno relacjonuje absurdalne zachowania swoich rodziców i służby, komentując wszystko w taki sposób, że czytelnik wypłakuje oczy… ze śmiechu. Z minuty na minutę specyficzny humor kumuluje się do granic wytrzymałości, ale co uważam za ogromnie osiągnięcie Evžena Bočka, nigdy nie przekracza cienkiej granicy, po której stąpa. „Ostatnia arystokratka” naszpikowana jest świetnym żartem sytuacyjnym, ironią i nutką kpiny. Mam wrażenie, że autor posuwając się do swego rodzaju groteski, uwydatniając absurdalne zachowania świeżo upieczonej szlachty sam nieźle się bawił. Nie wiem, czy tak doskonale bawił się tłumacz Mirosław Śmigielski, który musiał przełożyć na polski tę kipiącą od mocnego żartu powieść, ale bez wątpienia udało mu się oddać specyficzny humor naszych sąsiadów.
Nie będę doszukiwać się w „Ostatniej arystokratce” wielkiej głębi i ukrytych sensów, bo wydaje mi się, że ich tam po prostu nie ma. Śmiem twierdzić, że Evžen Boček stworzył swoje dzieło, po to, aby dać czytelnikowi czystą, niczym niezmąconą rozrywkę i niesamowitą frajdę. Wbrew pozorom musi to być piekielnie trudne w dzisiejszych czasach (pisał tę powieść 8 lat). Zdecydowanie łatwiej wzbudzić w nas (szczególnie Polakach) łzy wzruszenia niż niepohamowany śmiech. Prym w powieści wiodą przede wszystkim mocno zarysowani – żeby nie powiedzieć przerysowani bohaterowie. To oni dzięki swoim absurdalnym zachowaniom są tak niezwykle zabawni. Oczywiście środowisko zamkowe, w którym się obracają, problemy, obowiązki i powinności tzw. arystokracji dodają niesamowitego smaczku, szczególnie, że realia opisane w książce nie są wyssane z palca. Nie kto inny, jak Evžen Boček jest kasztelanem zamku gdzieś na Morawach i kto wie, cóż z tego co podpatrzył i opisał w „Ostatniej arystokratce” jest wytworem jego wyobraźni, a co czystą prawdą?
Na koniec, mam dla was jeszcze jedną małą radę. Nie czytajcie tej książki w miejscach publicznych. Moja lektura „Ostatniej arystokratki” w miejskim autobusie zakończyła się ukradkowymi spojrzeniami, uniesionymi brwiami i charakterystycznymi chrząknięciami. Niestety wszystkie te zachowania ludzi podróżujących ze mną tylko dolały oliwy do ognia i nie byłam już w stanie dłużej tłumić śmiechu…
[Marta Rajchel]
Evžen Boček, „Ostatnia arystokratka”, tłum. Mirosław Śmigielski, Stara Szkoła, 2015.
Podoba Ci się co robimy? Zostań z nami!
Lubisz obrazki? Śledź nas na Instagramie.
140 znaków wystarczy? Jesteśmy na Twitterze
Chcesz wiedzieć z pierwszej ręki? Lubisz dyskusję? Obserwuj prywatny profil Łukasza Grzesiczaka na Facebooku.
Novinka.pl ma też swój oficjalny profil na Facebooku